Wieczorem 16 października galeria Cztery Ściany rozpoczęła kolejny sezon działalności wernisażem wystawy malarstwa Urszuli Chojkowskiej. Autorka jest absolwentką Wydziału KiRDS, która od początku drogi twórczej zdecydowała się być zarówno konserwatorką i restauratorką dzieł dawnych, jak i malarką.
Fragment wywiadu z Urszulą Chojkowską przeprowadzonego przez Szymona Wojtanowskiego z okazji wystawy „Kopciuszek na Balu. Miłość niejedno ma imię”.
Szymon Wojtanowski: Co stało się po ukończeniu studiów, szczególnie pytam o pani malarstwo?
Urszula Chojkowska: Musiałam niestety porzucić malowanie, bo po prostu nie było na to czasu. Nadeszły rusztowania, rusztowania i tylko rusztowania.
Potem, jako że chciałam po studiach pozostać w Krakowie, co wiązało się z koniecznością znalezienia gdzieś etatu, szukałam właśnie takiej pracy. W końcu wylądowałam na Wawelu. Pensja była głodowa, jednak stałe godziny pracy pozostawiały tyle wolnego czasu, bym jednak mogła malować. Przyznam się, że nie do razu ten czas wykorzystałam. Z drugiej strony były okresy, że wystawy organizowałam co roku. Inny sposób, który próbowałam stosować, na łączenie pracy konserwatora z malowaniem, to pojechać w teren, coś zarobić. Potem przerwa i do widzenia konserwacjo! Na jakiś czas nic nas nie obchodzi, bo malujemy sobie.
Sz.W.: Co zajmowało panią najbardziej w malarstwie?
U.Ch.: W studenckich czasach dominowały martwe natury i akty. Po studiach, kiedy już sama malowałam, skupiłam się na pejzażach, właściwiej to ogrodach. Potem pojawiły się też bizony, po prostu zwierzęta. Po zwierzętach pojawili się w obrazach też ludzie. Wiem, że maluję emocjami, tak, jak coś emocjonalnie odbieram, tak też maluję. Różne przeżycia odbijały się w moim malarstwie i kiedy życie się zmieniało, zmieniały się też obrazy. Lubię kolory. Nie boję się kolorów!
Sz.W.: Powiedziała pani o wizerunkach zwierząt i ludzi, jak je pani ujmowała?
Można było te figury rozpoznać, dostrzec, co przedstawiają, jakie zwierzę. Ogólne kształty zachowywałam. Wizerunki ludzi również ukazywałam niebezpośrednio chociaż czytelnie. (…)
Sz.W.: I co było dalej, czy zmieniały się pani obrazy?
U.Ch.: Potem na długo przerwałam malowanie! Stało się tak z wielu powodów. Od jakiegoś czasu do malowania wracam. Jak mówiłam, kiedyś co roku robiłam wystawę a teraz to wystawa w Czterech Ścianach będzie pierwszą po długiej przerwie.
Sz.W.: Jak się wraca do malowania?
U.Ch.:Jak się wraca po przerwie, szczególnie po długiej przerwie, to na początku jest pewna nieśmiałość. Trzeba rozkręcić cały proces od nowa. Teraz jestem już na nowo ośmielona w malowaniu, jest tak nawet, kiedy mam w ręku szpachlę murarską! Wprawdzie nie największą z używanych przez murarzy ale jednak. Pędzle poszły w odstawkę.
Sz.W.: Co spowodowało powrót przed sztalugę?
U.Ch.: Dziwna sprawa! (uśmiech) Kiedyś w Wielkim Poście poszłam posypać głowę popiołem a ksiądz mówi, że dzisiaj jest 14 lutego czyli Dzień Zakochanych. Pomyślałam: o co mu chodzi? Ksiądz dalej swoje, że dziś dobra okazja do pokochania samego siebie i nawrócenia, że teraz trzeba się zająć sobą. To było przebudzenie, bo od jakiegoś czasu spoczęłam na laurach, miałam tzw. święty spokój a tu słyszę, że trzeba potraktować poważnie każdy dzień. Brać się do roboty. W moim przypadku wiedziałem, że będzie to malowanie! (…)