Muzeum w Jarosławiu Kamienica Orsettich
13.04-31.05.2024
Wystawa „3×2” prezentuje prace artystów/artystek, pedagogów zatrudnionych w Katedrze Sztuk Pięknych na Wydziale Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki. Na wystawie można zobaczyć dość różnorodny zestaw — pokoleniowo, bo od magistra do profesora, ale przede wszystkim pod względem uprawianej dyscypliny. Prezentowane jest malarstwo, rzeźba, grafika, rysunek, a nawet film animowany z trzech pracowni — Malarstwa, Rzeźby i Rysunku, po dwie osoby z każdej wymienionej, co tłumaczy numeryczny tytuł wystawy. Takie rozpięcie jest oczywistym wynikiem struktury Katedry Sztuk Pięknych ale przede wszystkim odzwierciedleniem twórczych poszukiwań osób z nią związanych.
Wystawę w jarosławskim Muzeum Kamienica Orsettich będzie można zobaczyć w dniach od 13 kwietnia do końca maja bieżącego roku, a więc rownież w czasie hucznego wydarzenia pod nazwą „Noc muzeów”, która w tym roku wydarzy się w nocy z 17 na 18 maja.
Serdecznie zapraszamy na stronę internetową organizatora oraz Wydziału. Wystawie towarzyszy tekst prof. Pawła Pencakowskiego, do lektury którego również zapraszamy!
Profesor Paweł Pencakowski o wystawie 3×2
Artyści zatrudnieni w Katedrze Sztuk Pięknych, należącej do Wydziału Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki Akademii Sztuk Pięknych im. J. Matejki w Krakowie, pracują nad edukowaniem naszych studentek i studentów, przyszłych konserwatorów dzieł sztuki i rozwijaniem uzdolnień w zakresie malarstwa, rzeźby, rysunku oraz pokrewnych dyscyplin artystycznych. Pedagogowie ci uprawiają również własną działalność artystyczną a jej owoce prezentują publiczności, tym razem w Jarosławiu. Jest to czymś oczywistym na wszystkich wydziałach krakowskiej uczelni, liczącej sobie ponad 200 lat. Pedagogika i własna twórczość artystyczna są podstawą jej działalności. Mamy do czynienia z sześcioma osobami. Patrząc na ich twórczość w ujęciu całościowym można stwierdzić, że grupę tę charakteryzuje swoboda wyobraźni i wyborów, bogactwo form i idej, zatarcie różnic gatunkowych w twórczości niektórych z nich, zróżnicowanie w podejściu do tradycji artystycznych. U jednych objawia się skłonność do eksperymentu, u innych podążanie wcześniej wytyczoną drogą, celem poszerzania dorobku i doskonalenia swej sztuki. Rozmaicie układają się w ich pracy relacje między artystami a odbiorcami, różny bywa ich stosunek do własnej twórczości i dotychczasowych dokonań. Tych sześcioro to doświadczeni i cenieni artyści: od lat pokazują oni swe prace w ramach wystaw zbiorowych i indywidualnych. Ponadto, jak to pracownicy wyższej uczelni artystycznej, kroczą drogami akademickich karier, bywają odznaczani i nagradzani za swą działalność i niekwestionowane osiągnięcia. Jednak najważniejsza jest sztuka.
Zacząć chciałbym od Pani Barbary Iwańskiej, która dołączyła do zespołu stosunkowo niedawno i w poprzedniej wspólnej wystawie nie brała udziału; należy się jej zatem pierwszeństwo i nieco więcej miejsca niż pięciu Panom. Jej twórczość obejmuje rysunek, malarstwo, jak też sympatyczne instalacje i książkę artystyczną. Dorobek artystki jest poważny. Jako pedagog od lat prowadzi też warsztaty dla dzieci i dorosłych w krakowskiej Cricotece i tworzy formy plastyczne dla niewidomych. W świetle jej prac i działań jawi się jako osoba wrażliwa, poetycka, inspirująca się marzeniami sennymi, poezją i literaturą, formami i barwami lasu, łąki lub szerzej fauny i flory. Cechuje ją pełne ciepła podejście do przedmiotu analizowanego artystycznie. Jako malarka Pani Barbara rozwija refleksję nad klasycznym pierwiastkiem, dającym się wyczytać z natury i wykorzystać w sztuce. Ma skłonność do ujęć cyklicznych. Umożliwia to refleksję nad własną działalnością artystyczną i jej rozwój w konfrontacji z kulturą literacką i wizualną. Przedmiotem zadumy jest przestrzeń otaczająca człowieka na tej ziemi, z jej smętkiem i zamyśleniem, ale też kierująca się wzwyż, myśl, wędrująca ku poetyckim światom uczuć oraz idej. Wszystko to razem jest urokliwe, a stanowisko artystki przypomina pojęcie czułości, którego domagała się od ludzi, sztuki, świata Olga Tokarczuk w swej mowie przed Komitetem Noblowskim.
Uwagę moją przyciągnęły takie kreacje jak wanitatywna w swej wymowie „Wiosna” oraz pendant do niej (pt.) „Bez tytułu”, urokliwe „Zaśnięcie” i „Topielce zieleni”, inspirowane wierszem Bolesława Leśmiana — „Topielec” z tomu „Łąka”, a może też ku obrazowi „Ofelia” prerafaelity Johna Everetta Millaisa. Poruszające są jej „Strefy” i „Wiszary — śladem cienia i szelestu”. Profesor Adam Brincken dostrzegał ich otwartość, niejednoznaczność i zapytał czy mówią: „o przemijaniu? czy o trwaniu? O byciu na zawsze w czyjejś; mojej, twojej pamięci? I co z tego pozostaje?” Na te pytania każdy powinien szukać odpowiedzi sam i oczekiwać kolejnych prac Pani Barbary. Eksponowany na wystawie tryptyk „Burza” — zbieżne w charakterze rysunki i podmalowane piórkiem: „Wojna”, „Pożądanie”, „Pęd” — zachwyca spoistością koncepcji, ciemną tonacją i ekspresją, którą emanują pędzące lub miotane gwałtownymi siłami białe konie. Przychodzą na myśl rysunki i obrazy włoskich futurystów, ekspresjonistów z grupy Der Blaue Reiter, Holendra Leo Gestela, a nawet pomniki koni — ofiar I Wojny Światowej. Rysunek „Sen” — oniryczna opowieść o śpiącej młodej niewieście o posępnej twarzy, szponiastych dłoniach i ciele porastającym włosem drapieżcy oraz jej śnie o mocy i okrucieństwie, w którym widzi jelonka w pazurach i zębach lamparta. A za oknem noc ponura…
Podobnie jak Pani Iwańska i inni prezentowani przeze mnie artyści, Szymon Wojtanowski jest absolwentem krakowskiej ASP. Dał się poznać jako artysta dysponujący znakomitym warsztatem, malarz pełen dynamizmu i pasji kolorystycznej. Ostatnio maluje on wielkoformatowe, epickie kompozycje oraz grupy mniejszych obrazów, których tematyka odnosi się do śmierci okrutnej, o kryminalnej i perwersyjnej genezie, jak również do drastycznych wydarzeń nie z czasów starożytnych czy średniowiecznych, ale z dni naszych (a w każdym razie moich). (…) W wersji Szymona Wojtanowskiego unosi się nad nimi zapach surrealizmu. Przykładem niech będzie obraz „Pokój Józefa Cyppka”, można powiedzieć rekonstrukcja mieszkania seryjnego mordercy, działającego w Szczecine w latach powojennych (…)”. Kolejną wielką kompozycją dotykająca spraw trudnych jest poliptyk pt. „Egzorcyzmy Anneliese Michel”, odnoszący się do realnych wydarzeń: wypędzania przez dwóch księży złych duchów z młodej Niemki. W roku 1976 były one głośne i otaczała je aura skandalu.
Kości ludzkie oraz zwierzęce wypełniają inne płótna, ukazujące wnętrza i martwe natury. To te obrazy widzimy w Pałacu Orsettich. Jest tu czaszka i maszyna do pisania, czaszka i osobno maszyna (inna). Maszyna to — wbrew pozorom — poważny symbol i świadek spraw. Autor koncentruje się głównie na tym, co przemija, to ludzie, zwierzęta, wyroby techniki, które straciły swe zastosowanie itd. Przypominam sobie, co poczułem kiedy przed dwiema dekadami dowiedziałem się, że w Indiach zamknięta została ostatnia fabryka maszyn do pisania… Jest też kilka celnie scharakteryzowanych wnętrz: zagraconej piwnicy — pracowni, mieszkania. Wojtanowski podąża drogą tradycji, którą napędza poczucie bezsensu śmierci (w obliczu niewiary w życie pozagrobowe?), majacząca wokół naszych granic groza, zadziwienie wynaturzeniami człowieka. To wszystko jest naszym chlebem powszednim. Spokojnemu i cichemu człowiekowi, a zarazem interesującemu artyście, jakim jest Szymon, tematów na pewno nie zabraknie.
Profesor Łukasz Konieczko, kierownik Katedry Sztuk Pięknych na Wydziale Konserwacji jest człowiekiem bardzo aktywnym, zorganizowanym, dobrym szefem oraz pedagogiem, sprawnym menedżerem. Przejawia się to w prowadzonej przezeń katedrze, na Wydziale Konserwacji i w naszej uczelni. Jest też niestrudzonym organizatorem sympozjów, konkursów, plenerów, artystycznych akcji. Jego twórczość ma skupiony, intymny charakter. Snuje on konsekwentnie refleksję na temat materialności własnych obrazów oraz ich kompozycji, przestrzeni, rytmów, akcentów, barw, otwartej iluzji która się w nich objawia. Traktowane z powagą, pokrywane farbami w bardzo uporządkowany sposób, wyraziste w kompozycji przyciągają widza, zmuszają do zastanowienia.
Łukasz Konieczko wydobywa na świat i prezentuje ludziom naszych czasów odwieczne pierwiastki sztuki malarskiej i jej zadania. Bada je, poszukując form jej istnienia, właściwości, granice. Uświadamia ich znaczenie widzom oraz „przechodniom”, przyzwyczajonym do zamętu informacyjnego, do bezdusznej, chorej ikonosfery środków masowego przekazu, chaosu uniwersum tworzonego przez człowieka. Odnosi się do celowości i jednoznaczności artystycznych działań przeciwstawionych anarchicznej swobodzie tworzenia. W malarstwie profesora Konieczki — w zasadzie abstrakcyjnym — znajdujemy tendencję do tego, co jest podstawowe, pierwotne, fundamentalne. Patrząc na jego obrazy, tak mocno, a nawet uporczywie zaznaczające swoje istnienie w przestrzeni galerii, stałych ekspozycji, czy na wystawach, na ich powagę, prostotę i siłę, nie sposób nie myśleć o początkach sztuki, o istocie, sensie i tym, co jest ostatecznie jej zasadniczą treścią.
Profesor Mieszko Tylka, kierownik pracowni rzeźby na naszym wydziale, kroczy drogą wytyczoną już dawno. Jego droga twórczego rozwoju ogniskuje się wokół przedstawień realistycznych lub nawiązujących do historyzmu, ale otwarty jest również na nowoczesność. Jego prace można określić mianem artystycznych i poetyckich zarazem metafor. Sięga w nich do motywów antycznych — doskonale wyczuwając specyficzny klimat ich form oraz mitów i mitycznych postaci. Wyrażają one rozmaite fundamentalne idee, są też figurami ludzkiego losu. Realizuje zarówno zamówienia w zakresie rzeźby sakralnej, jak i świeckiej. Swoją działalność rzeźbiarską dzieli na dwie sfery: publiczną i prywatną.
Bliska jest mu znakomita tradycja krakowskiej rzeźby poprzednich stuleci, którą kontynuuje i rozwija. Wspominam ją, bowiem na niniejszej wystawie prezentuje on tradycyjne portrety osób bliskich mu na różne sposoby. Są to wizerunki żony Katii oraz zmarłych przed kilku laty córeczki Zuzanny (także Zuzki, Zuzi) i malarza, profesora Stanisława Wiśniewskiego, prowadzącego przez lata Katedrę Sztuk Pięknych. Są to tradycyjnie ujęte wizerunki osób znanych mi bardzo dobrze. Emanuje z nich ciepło, w przypadku córeczki również skumulowana troska i żal. Wiśniewski — jak żywy ze swą charakterystyczną fizjonomią i bujną fryzurą; ma się wrażenie, że zaraz zażartuje, przytoczy jakąś historię z dziejów Akademii lub wspomni kogoś. Profesor Mieszko chciał go po prostu przypomnieć, świadomy tego, że czas ucieka. Katia — dobry duch ich domu — uśmiechnięta i może trochę zatroskana. Dobrze ich razem zobaczyć i odczuć pozytywne uczucia, jakie przepełniają autora rzeźb.
Doktor Konrad Kozieł, z wykształcenia rzeźbiarz, jest twórcą plastycznych obiektów oraz instalacji. Zajmuje się też komentowaniem własnej twórczości i sztuką współczesną. Człowiekowi zainteresowanemu plastyką średniowieczną i nowożytną nasuwa się spostrzeżenie, że w swych pracach odwraca on odwieczną zasadę budowy formy „przez odejmowanie”, czyli usuwanie zbędnego materiału, aż wyłoni się zawarta w materiale forma, którą artysta czerpie ze sfery świata idej i dzięki swemu kunsztowi ukazuje światu ludzi. Łączy ją jednak z drugą odwieczną zasadą — kształtowania artefaktów przez dodawanie (np. w rzeźbach narzutowych z gliny). Konrad Kozieł do ukształtowanych ale zniszczonych artefaktów dokłada zupełnie inne materiały, przedmioty, odpadki naszej cywilizacji i techniki. W sumie tworzą one jedną całość.
Przypomina się tzw. sztuka śmietnika i sztuka śmieci, kwitnąca w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, mająca swe korzenie u dadaistów, a precedensy w greckich panopliach (realnych, nie zaś artystycznie ukształtowanych), czy kompozycjach z czaszek i kości, jakie ogląda się w katakumbach kościelnych. Kompozycje Kozieła oddają przemijanie tego co jest stworzone lub wykonane, wyrażają też fascynację wiecznym procesem metamorfoz form materialnego świata i trwałości idej. Kilkakrotnie powtórzone główki ze sztucznego kamienia, „pachnące” wręcz plastyką nagrobną schyłku wieku XIX, artysta owija w kokon różnobarwnych folii. Czy odrodzą się i przemienią w motyle? Ich instalowanie i utrwalanie oparte jest przez artystę o technologię własnego pomysłu. Analogiczny proces ujawnia się również w jego instalacjach, zawłaszczających przestrzenie z pomocą zdegradowanych i rozczłonkowanych „niepotrzebnych” przedmiotów, zestawianych w nowe całości.
Nie sposób zapomnieć prac Rafała Pytla, wykazujących przemożne dążenie ich autora do ładu i harmonii. Trudno pomylić je z jakimikolwiek innymi wytworami ludzi parających się sztuką. Rafał jest z wykształcenia malarzem, ale zajmuje się też rozmaitymi współczesnymi formami ekspresji artystycznej. Jako artysta narodził się po raz drugi, kiedy zwrócił się ku grafice: tradycyjnej jeśli chodzi o technikę, klasycznej pod względem zasad budowy formy, otwartej pod względem wyrazu, nowoczesnej w formach. Jawi się on jako kontynuator tradycji drzeworytników japońskich złotej ery tej sztuki, przedstawicieli europejskiej abstrakcji geometrycznej i tendencji minimalistycznych, jak również wszelkiego artystycznego klasycyzmu „według zasad”. Po raz trzeci artysta Rafał narodził się gdy zburzył granice i rozszerzył swą działalność na wszystko, co nurtuje i pociąga Rodzaj Ludzki. Jest on wielbicielem jazzu i minimalistów XIX i XX wieku, nie tylko zresztą muzycznych. Realizuje on np. nagrania „zwyczajnych” dźwięków. Te zapisy — w istocie drgań powietrza — udostępnia z osobna, w separacji od wydarzeń, które je wydały, takich jak wspólny posiłek podczas wycieczki, odgłosy z wnętrza kościoła oddanego na jakiś czas turystom i przewodnikom, dźwięki podróży. Wrażenie robią też instalacje, mobile i inne rodzaje prac tego wyrafinowanego artysty, myśliciela i sympatycznego człowieka. Oglądałem ostatnio jego, eksponowane w Bibliotece krakowskiej ASP, artystyczne i intelektualne eksperymenty związane ze znalezionymi w zapomnianej szufladzie, zużytymi kalkami kopiowymi, stosowanymi niegdyś w maszynach do pisania. Ten depozyt czasów nieodwołalnie minionych został przezeń ożywiony, przywrócono mu godność, nie pretendując do poznania treści kolejnych, spisanych przed półwieczem komunikatów. Pozostają nam tylko domysły, co i dlaczego tam pisano. Te autorsko zaaranżowane strzępy czasu minionego kojarzą się mediewiście z pojęciem marności, obecnym w sztuce europejskiej od najdawniejszych czasów. Jest to jednak vanitas „na wspak”: przekreślona, zakwestionowana. To znów istotność. To cienie przedmiotów, form, funkcji, technologii, spraw, wyłowionych z nurtów „czarnej przemijania rzeki”, otwierające szerokie pole spekulacji o tym, co było i dlaczego znalazło się na śmietniku historii.