Wystawa Allan Rzepki „Zamotany w motowidła”

Allan Rzepka

Wystawa rysunku i malarstwa "Zamotany w motowidła"

Galeria Wydziału Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki "4 ściany"

Wernisaż 11 maja (poniedziałek) o godz. 19.00

 

ul. Lea 27-29, 30-052 Kraków

Wystawa czynna od 11 maja do 4 czerwca od poniedziałku do piątku w godz. od 8.00 do19.00

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Allan Rzepka Urodził się w 1940 roku w Krakowie. Studiował w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki, na Wydziale Malarstwa u prof. Czesława Rzepińskiego, na Wydziale Scenografii u prof. Andrzeja Stopki. Dyplom uzyskał w 1963 roku. Od początku swej drogi artystycznej uprawia równocześnie malarstwo sztalugowe, grafikę i scenografię. Obecnie jest profesorem zwyczajnym ASP.Dwukrotnie brał udział w Biennale Młodych w Paryżu /1965, 1967 – uwieńczony wyróżnieniem/. Projektował scenografie i kostiumy dla teatru w Kaliszu, Bielsku Białej, Katowicach, TV we Wrocławiu oraz dwóch oper w reżyserii Wiesława Ochmana realizowanych dla Opery Śląskiej w Bytomiu /2004, 2006/. Uczestniczył w licznych Spotkaniach Teatralnych i Festiwalach. Swoją przygodę z teatrem zakończył w roku 2000 retrospektywną wystawą „Malarstwo w teatr uwikłane” w Galerii Teatralnej Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, pokazując projekty scenograficzne i kostiumy oraz nowe obrazy związane ściśle z atmosferą teatru. Ostatnio zawęził swoją twórczość do malarstwa sztalugowego i rysunku. Wiele radości, i satysfakcji przynosi mu praca ze studentami.Od ukończenia studiów Allan Rzepka maluje dużo i z pasją. Zarówno prace olejne jak i rysunki chętnie łączy w cykle, obejmujące od kilku do kilkunastu obrazów. Przykładowo:„Kramy”, „Manekiny”, „Strachy i straszydła”, „Podszepty”, „Artefakty”, „Maskarady”, „Partytury”, „Jedyne wyjście”, „Ze szkicownika”, „Pan Cogito”, „Mroki”, „Tęsknoty”, „Trofea na koniec wieku”, „Powidoki wieku męskiego”, „Znaki czasu”, „Areny i papierowe ptaki”.Wystawia zarówno indywidualnie (około 100 wystaw), jak i uczestnicząc w wystawach zbiorowych (około 160 wystaw).Prace Allana Rzepki znajdują się m.in. w zbiorach Wawelu, Collegium Maius, Muzeum Narodowego w Krakowie, Ministerstwa Kultury, oo. Karmelitów, Zbiorach TPSP w Krakowie, oraz w muzeach w Bytomiu, Gdańsku, Wrocławiu, Olsztynie, Zamościu, Rzeszowie i kolekcjach prywatnych w kraju, a także w Niemczech, Austrii, Anglii, Francji, Włoszech, Szwajcarii, Szwecji, Holandii, Hiszpanii, Kanadzie. USA, Australii i Wybrzeżu Kości Słoniowej.Uhonorowany licznymi nagrodami i wyróżnieniami m.in. w 1998r. Nagrodą I stopnia Ministra Kultury i Sztuki. Telewizja polska nakręciła i wyemitowała 6 filmów o Jego malarstwie.

 

             

                                    

 

 

Zanurzony w malarstwo 

Kilka refleksji o malarstwie Allana Rzepki.  

 

           Był rok 1957. Zbliżała się nasza, a więc Allana i moja matura. Będąc uczniami różnych krakowskich liceów spotkaliśmy się na zajęciach w tzw. Miejskim Ośrodku Prac Pozalekcyjnych.W niedużej sali, na najwyższym piętrze technikum mechanicznego przy Alejach.W jednym ze skrzydeł tego budynku do dzisiaj mieści się „część” ASP.Rysowaliśmy, malowaliśmy martwe natury, chodziliśmy w plener przeważnie w okolice KopcaKościuszki.Dołączył do nas Paweł Taranczewski, z którym „chodziłem” do tej samej klasy w liceum.W naszej grupie było jeszcze kilka, może kilkanaście osób.To właśnie wtedy bardzo ważną dla nas lekturą stała się „Pasja życia” – wzruszająca opowieść   o życiu    i malarstwie Van Gogha.Jeżeli, mając podzielić się z czytającymi ten tekst o malarstwie profesora Allana Rzepki, zaczynam od wspomnień, to nie ze względów sentymentalnych, aczkolwiek i one mają tu znaczenie.Jeżeli zaczynam od naszego spotkania i Van Gogha, to dlatego, że wtedy, dla nas pozbawionych przecież dostępu do albumów, czy reprodukcji (ich po prostu nie było w księgarniach) ta właśnielektura i potem wyszukiwane w bibliotekach reprodukcje – była to szczególnego rodzaju duchowa  i emocjonalna inicjacja w sprawy malowania, przeżywania malarstwa.Pamiętam do dzisiaj nieduże krajobrazy Allana z oranżowymi polami, sam usiłowałem okolice Kopca  i podwórko przy Starowiślnej malować gęsto, mocno określając formę, używając „obowiązkowo” intensywnego oranżu.Tak przeżywane i pielęgnowane w  wyobraźni malarstwo zaprowadziło Allana Rzepkę do pracowni jednego  z najwybitniejszych polskich kolorystów – prof. Czesława Rzepińskiego.Rzepiński, który był erudytą i znakomitym znawcą malarstwa, był malarzem, który w swej pracypedagogicznej stworzył, chyba mimo woli dwie grupy studentów.Jedni w swojej pracy starali się iść śladami profesora i w rezultacie nie wychodzili poza własną interpretacje jego malarstwa.Był to rodzaj nie tyle adoracji i pragnienia kontynuacji idei malarskich profesora.Druga grupa, do której należał Allan, to ludzie świadomi znaczenia wartości koloryzmu, ale poszukujący   w jego kręgu tego co własne i związane z osobistym przeżywaniem   i  interpretowaniem martwej natury, aktu czy krajobrazu.Kto wie, może to młodzieńcze, a raczej chłopięce przeżywanie Van Gogha stało się początkiem upartej drogi, która pozwoliła Allanowi być sobą. Nie podejmować jakiejś walki, sporu.Pozwoliła mu być sobą nawet w pracowni artysty tak dominującego swą osobowością jak Rzepiński.Lata pracy z „kolorem”, szukanie środków ekspresji, kolorystycznych tonacji, które byłyby nie tylko estetycznym klimatem obrazu, ale ukazywałyby przeżycia, wzruszenia czy zachwyt.To była droga młodego malarza, zawsze mającego swój obszar malarskich zainteresowań, ironiczne spojrzenie na to co wokół, ale zawsze wiernego swoim przeżyciom i emocjom.Sądzę, że to właśnie szerokie widzenie sztuki i jej znaczeń zaprowadziło Allana Rzepkę, ku zdziwieniu wielu – na studia scenograficzne.Tu Allan spotyka profesora Andrzeja Stopkę, jedną z legend ówczesnej Akademii, ale    i znakomitego scenografa, rysownika, człowieka, który był jednym z twórców zjawiska nazwanego polską, a raczej krakowską scenografią.Chyba właśnie tu, na scenografii Rzepka odszukał nowe spojrzenie na światło, kolor, przestrzeń, na pasjonujące go malarskie opowiadanie o swoim świecie i swych pasjach.Tu odnalazł wnętrza, przedmioty, figury i maski, znaki i tajemnice tego, co nie było „treścią” obrazu, tylko dramatycznym przesłaniem malarza.Allan malował, rysował, robił scenografię, niemal od razu po studiach dał się poznać jako artysta   o bardzo osobistej, wręcz niezwykłej wizji świata.Niezwykłej – to nie znaczy dziwacznej. Oznacza to drogę do obrazu, rysunku czy scenograficznej realizacji poprzez wnikliwe postrzeganie świata widzialnego i niewidzialnego. Oznacza to drogę do obrazu, ale i drobnego szkicu.Kiedy niedawno w naszej Bibliotece oglądałem wystawę Rzepki – te moje przemyślenia znalazły tam swoje potwierdzenie.Potwierdzenie osobistej drogi jego twórczości, ale i wizji ludzi, czasów, przedmiotów, Krakowa.Wizji wnętrz i stołków, sztalug i dziwnych postaci, tego co może być prywatnym teatrem, ale  i olśnieniem poety.Kiedyś mówiono o swoistym oczarowaniu Allana Rzepki twórczością Jacka Malczewskiego.Oczywiście, jeżeli powierzchowne podobieństwo widzenia i malowania przestrzeni czy autoportretów można uznać za bliskość malarskiej wizji – o jakimś pokrewieństwie można mówić.Ale uważne patrzenie na obrazy Allan Rzepki odkrywa przed nami świat zupełnie inny. Ten świat, który jest sceną, ale może być snem, który rodzi się ze studyjnej malarskiej roboty, a staje się nagle karykaturą rzeczywistości.Patrzymy na światło pejzażu i kolor wnętrz, na rozległe pola zaludnione postaciami, patrzymy na maski, przedmioty…Tak właśnie rok po roku, w dziesiątkach płócien i rysunków dojrzewa świat Allana Rzepki.Dojrzewa, ale nade wszystko staje się coraz głębszy w aluzjach i przemyśleniach, w znakach     i interpretacji rzeczywistości.Cóż bowiem oznacza tytuł wystawy „Zamotany w motowidła” ?Czy to żart, a może określenie pełne niepokoju,
lęku, może szczególnego rodzaju nazwanie naszej codzienności, a może ironia mająca bronić przed nonsensami kolejnych dni?
Staroświeckie urządzenie (motowidło) malarz precyzyjnie portretuje, a już za chwilę krępuje go sznurem, zawiesza na nim swoje rysunki.Czy Allan Rzepka to surrealista ?Nie.To ten sam Allan, który kiedyś odkrył dla siebie żarliwość i malarskie furie Van Gogha. Ten sam Rzepka, który z uwagą słuchał korekt Rzepińskiego, a potem uczył się wizjonerskiego pojmowania świata u Andrzeja Stopki, którego szydercze dowcipy i wiedza pozwalały postrzegać kolejne obszary sztuki.Kolejne wystawy Allana Rzepki wyraźnie wskazują, że artysta nie zabawia się nowościami, nie zaskakuje karykaturami rzeczywistości.W twórczości Rzepki poszukiwanie jest stałą tęsknotą za odnalezieniem tego, co najbardziej prywatne i własne, co przeżyte wnikliwie i z ogromnym  przejęciem, co sprowadza malarza ku sprawom w sztuce najważniejszym.W przedmiotach i wnętrzach, w motowidłach, w masce intruza i w przejmujących kolorem    i światłem przestrzeniach – warto odszukać świat malarza.Malarza pełnego wspomnień, ale i cichej ironii wobec świata i wobec siebie, wobec przemijania  i tego co trwałe.W tych obrazach, które zaczęły się od zachwytu nad łanem oranżowych pól i nad ptakami, które  w złowrogim tłumie nadlatują z przestrzeni – tyle teraz prawdy o samym malarzu, ale i o nas,   o tradycji, o tym co przemija, ale naprawdę  o tym co najważniejsze w malarstwie Allana Rzepki;   o tym by w malarstwie nie wydziwiać, by nie kłamać, by mówić prawdę.O świecie, o sztuce i o sobie.                                                                                              

 Stanisław Rodziński.

 

„Zamotany w motowidła”

                                Profesor Allan Rzepka ma sympatyczną twarz, oczy mądrego dziecka i łagodny uśmiech na twarzy. Kiedy z nim rozmawiam, zazwyczaj przypomina mi się dwóch księży- myślicieli, z których jeden nigdy nie istniał a drugi już nie żyje. Brzmi to surrealistycznie, ale pasuje jakoś do człowieka mówiącego o sobie, że jest pół-Francuzem i pół-Góralem a jakby tego było mało jest jeszcze artystą „całą gębą”. Pierwszy z tych duchownych to nieokiełznany Hieronim Coignard z „Gospody pod Królową Gęsią Nóżką” Anatola France’a, drugi zaś – krakowski filozof Józef Tischner. Łączy tych dwóch i naszego profesora-malarza wrażliwość, ciekawość świata, znajomość kultury i sztuki, pełen wyrozumiałości stosunek do ludzi. O ile jednak i Francuz i Góral nauczali, głosili, gadali z każdym i na każdy temat, o tyle nasz pół-Francuz i pół-Góral trzyma swe myśli „przy orderach”. Nie daje się go namówić na autorecenzję, na uwagi czy komentarze (w każdym razie mnie się to nie udało). Obserwowałem go kilka dni temu, kiedy przechadzał się po swym mieszkaniu-muzeum, mieszkaniu-teatrze, mieszkaniu-rekwizytorni, pełnym obrazów ­– własnych, sprzed kilku dni lub miesięcy i cudzych, sprzed wieku – ich pełnych znaczeń zestawów, starych mebli, luster, rozmaitych sprzętów i różnych przedmiotów nieobojętnych. (Mieszkania są najlepszym odzwierciedleniem osobowości właścicieli!). Przestawiał płótna, rysunki, szkice   i pomrukując komponował z nich jakieś całości. Miałem wrażenie, że on się im wówczas poddaje, stając się medium, przez które ten wciąż ruchomy świat sztuki i teatr życia, ma dalej mówić i budować jakości nowego rzędu. Będą się one zwracać już nie tylko do niego samego, ale i do innych. Będą przemawiać w sposób subtelnie podstępny, zagarniający.  Taki zestaw mamy właśnie przed sobą, a nazywał go profesor Allan „Zamotany w motowidła”. Oczywiście motowidła są i można je nawet nazwać motywem przewodnim. Ale ta wystawa to dyskretna prowokacja, mająca za zadanie postawić widza w takiej sytuacji,  w jakiej malarz jest w swoim świecie. On jest „zamotany”, jako człowiek i jako artysta, wie    o tym doskonale, chce najwyraźniej abyś ty też dał się zamotać oraz uświadomił sobie jak bardzo
jesteś zamotany. Przędzie zatem swoją sztukę – opowieść – sieć, konstruuje sekwencje, wątki, aluzje i przez nie nakłania do reakcji. Podobno każdy tyle tylko dostrzega ile wie, zaczem profesor Allan uruchamia przede wszystkim to, co już w widzu jest, a jak uruchomi to mota dalej, zapraszając motanego do jakiegoś kontredansa myśli i uczuć.
Motowidło to wszak najbardziej ruchliwy kawałek kołowrotka, a przędzenie jest odwiecznym symbolem ludzkiego życia, które snują, i na które czyhają z nożycami Parki. Przędzenie to treść i forma egzystencji człowieczej, społecznej, narodowej: zamotana, zamaskowana, ograniczona, pośród mnóstwa spraw i symboli, objawiająca się na rozmaitych poziomach rzeczywistości budowanej językiem malarstwa. ¯ycie w pokazanych obrazach bywa teatrem lub teatrzykiem i rozgrywa się na scenie. Niekiedy to wielka scena obrotowa, na której snują się postacie w maskach z weneckiego karnawału. Przelatują nad nimi lub zawisają zrobione z papieru ptaki. Jest i motowidło „narodowe”; unieruchomione, przywiązane do ścian, z ostrymi kolcami u nasady, mami Orłem w Koronie z żołnierskiej czapki i podziurawioną tarczą strzelecką. To spętanie motowidła, zatrzymanie jego ruchu, uwikłanie weń rysunków, ptaszków z papieru, dłoni, które je trzymają, wraca natrętnie  w innych pracach. Papierowe strzałki przelatują z miejsca na miejsce, z obrazu na obraz, aby za chwilę znaleźć się w innym otoczeniu. Gdzieś wyłażą metki i paski kodu z cenami. I oto jesteśmy świadkami jakiegoś rytuału, w którym „czarują się” nawzajem dziwni ludzie, siedzący w pracowni malarskiej, po dwóch stronach sztalugi, dzielącej dyptyk na pół. (Dla mnie jeden to kapucyn brat Anioł, prostaczek, kobieciarz i sprzedawca fałszywych relikwii, częsty gość w rôtisserie de La Reine Pédaque a drugi, z kołatką w dłoni, to jego ekscelencja biskup w Seez, którego bibliotekarzem był ks. Hieronim Coignard. Skąd się wziął trzeci – nie wiem). Przygląda się im jakiś człek z ptasią czaszką na patyku a zza parawanu potajemnie ktoś zamaskowany: agent albo anachoreta, albo arcymistrz, albo anabaptysta, albo Anglik (oni bijali Francuzów i Górali szkockich), albo Almodovar, albo alkoholik, albo alumn, albo Allan –­ no, bo czemu nie? Pomysł na ten obraz podrzucili mu pewnie   z zaświatów dwaj koledzy: Bosch i Makowski a teraz patrzą jak się pięknie zamotał. Pytanie tylko, kto: obraz, artysta, dziwne figury czy widz? Mamy też cały szereg „negatywów skrzypiec” o pozrywanych strunach i ich części poskręcanych śrubami. Raz struny układają się w profile dwóch twarzy. Takie skrzypce ma artysta w domu – wiszą na ścianie  (w całości!). W obrazach ich negatywy oraz fragmenty uzupełniają nuty: sonaty, etiudy   i partity Jana Sebastiana Bacha, arcymistrza muzycznej konstrukcji. Są i stopklatki rozmaite wypełnione i nie. Pobrzmiewają w nich echa rysunku konferencyjnego uprawianego z pasją przez mistrza (obserwuję to od lat na egzaminach wstępnych gdzie szkicuje abiturientów), skaczą po nich koniki szachowe, siedzą arlekiny smutne, wyglądają głowy autorytetów.  Ze skrzypcami łączy owe stopklatki kolorystyka, przypominająca jako żywo (i pewnie bez sensu) sierść yorkshire teriera. Gdzieś dalej z otworu w tarczy zegara przygląda się nam przez lupę skupiony łysy anonim, gotów jakiegoś pionka strącić z szachownicy życia. „Czas ucieka” przypominają obrazy w tonacji nieco wanitatywnej. Policzone były wasze godziny,  o cienie nieszczęsne stojące w kolejce do czyśćca, są policzone i twoje człowieku – pionku czarny, zapatrzony beznadziejnie w kryształową kulę (już na innym płótnie). To wszystko i wiele więcej czyha na tej wystawie, czai się, żeby zwabić, zamotać, zakręcić. Jest o czym na poważnie dumać i warto się dać wciągnąć w sieć zawieszoną  z gracją, pośród „Czterech Ścian” Wydziału Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki ASP, przez profesora Allana Rzepkę. Do absolwentów, mniej odważnych amatorów, lub zbyt sobą zajętych artystów, jako też analfabetów i abnegatów kieruję ostrzegawczą parafrazę: „citoyens, uciekać! On mota w tej sali!”.   

Paweł Pencakowski Kraków, 1 maja 2009